Wiersze Lucyny Gawron
Samotnych myśli nigdy nie zgubisz
choć byłeś z wiatrem "za pan brat"
Weź kielich mocnego rumu
i toast wznieś za życia szmat
Każdy z nas sterem i wielkim okrętem,
co po morzach pływał od lat
Dziś przystań znów tuli w objęciach,
a każdy przybłęda nasz brat
W marynarskim worku jedna koszula,
wyblakła od potu i morskiej soli
Każdy dzień wieki trwał
lecz tęsknota tak już nie boli
Nic nas teraz po falach nie goni,
stary druhu wiatrem przewiany,
możesz teraz snuć inne plany
Wspominaj tamte morskie przygody,
nieznane lądy, bezkresne wody
Zew morza jeszcze przypomina tamte światy
i każe wrzucać do wody świeże kwiaty
To dla tych co, z nami tam byli
i nigdy już na ląd nie wrócili
My też wkrótce pójdziemy na spotkanie
z tymi, których wiecznym snem utuliły fale
Sam wiesz, że tak musi być
i smutno nie będzie nam wcale.
Trzeba słowom "dać po mordzie",
trzeba sobie przypiąć skrzydła
Wziąć się znowu do roboty,
bo miernota mi obrzydła
Ja się jeszcze sprawdzić muszę,
ja się jeszcze na coś przydam
Wykorzystam to co umiem,
dobry przykład dzieciom dam
Będę rano wcześnie wstawać,
biznes plany w głowie robić
Pytać ludzi o robotę
by do życia coś dorobić
Zdrowe ręce, nogi mam,
choć na karku siwą głowę
Każdej pracy radę dam,
niech zapłacą choć połowę
Byle ciągnąć wciąż do przodu,
to zasrane pieskie życie
Bez roboty, to się ludzie
tylko świra dorobicie.
Jak przytulnie dookoła
nikt mnie dzisiaj nie zawoła
Leżę wygodnie na tapczanie
nikt mnie w domu nie zastanie
Może wezmę książkę do ręki
lub posłucham nowej piosenki
Film obejrzę z Argentyny,
będę robić głupie miny
Dziś mam wolny cały dzień
więc zachowam się jak leń
Leżę dalej na tapczanie,
zjadłam drugie już śniadanie
Och, jak dobrze i jak miło,
nawet nic mi się nie śniło
Już wyciągam z szafy body
i ochotę mam na lody
Pełny relaks mnie rajcuje,
lubię gdy się nie pracuje
Wokół cicho, cichuteńko,
a w pokoju ciepluteńko
Oj, jeszcze tego mi trzeba,
z miodem pajdy chleba
Gorącej z cytryną herbaty,
zaczynam pisać list do taty
Tata gdzieś po morzach pływa,
pot mu z czoła spływa
Biedaczek na życie haruje
a ja tu się wyleguję
Wiem, że to nie wypada,
coś mi do ucha gada
Leniuchowanie czasem przystoi
temu, co się o pracę nie boi.
Nie mów do mnie takimi słowami
nie przesypuj piasku palcami
nie okłamuj sam siebie
nie udawaj, że nie obchodzę już ciebie
Mam tego naprawdę dość
zrobię ci chyba coś na złość
może to będzie wielka głupota,
ale muszę pogonić ci kota
Zasięgnę tylko jeszcze informacji,
co robisz w domu po kolacji
z kim do pubu na piwo chodzisz
i kiedy się z żoną godzisz
Wiedz, że słów nie rzucam na wiatr
niedługo obrzydzę twój świat
nie myśl, że ze mnie potulna dziewczyna,
co ma zwyczajne imię Halina
Jutro nie wychodź z domu aniele,
bo ja już od dziś szaleję
rozlepiam po mieście plakaty
jak klęcząc wręczasz mi kwiaty
Potem jak na szyi ci wiszę,
a pod spodem piszę
ile razy ze mną byłeś
i jak się w tedy dobrze bawiłeś
To będzie skandal nad skandale,
ale nie przejmuję się tym wcale
bo potrzebna ci nauczka,
jak staremu porsche stłuczka
Może stłucze cię własna żona,
nie kochanka, zawiedziona
a ja będę miała satysfakcję
i wyjadę na egzotyczne wakacje.
Czerwienią mienią się maki,
tu blisko i tam gdzieś daleko
Nad nami błękit nieba,
obłoczki białe jak mleko
Syci powietrze krąg słoneczny,
wiatr mu łagodnie w tym pomaga
Przymykam sennie oczy,
w mym sercu równowaga
Nie mam większych pragnień
nad bliskość z pięknem natury
Ona leczy zbolałą duszę
i burzy w człowieku mury
Motylkiem staję się więc,
który nie wie, co to niewola
Wabią mnie, wabia wciąż,
maków czerwonych, maków pola
Tam gdzieś nie ma maków
tylko bezmierne piaski
Są ludzie, co żyją od zawsze
według tyranów łaski
Czerwienią tylko wybuchają
podstępne miny i pociski
Ziemia nie rodzi tam wolności
lecz codziennej śmierci uściski.
Słabo dziś świeciło słońce,
a wczesny zachód przyniósł zamach mgły
Dzień po marszu w ciężkich butach
leniwie przymyka zmęczone oczy
Nawet jaskółki – strzały przysiadły
i nie kołują już nad naszym domem
Pod lasem czai się wieczorny mrok,
słychać żab tajemniczne z tatarakiem gadu, gadu
Powoli zapalają swe światła żarówki,
co odpoczywały za dnia
Koguty i kury obsiadły grzędy kurnika,
tylko gęś z gęsią jeszcze się wody napije
Pies Azor pozdrawia psa Burka
co szczeka smętnie z drugiego podwórka
Kładzie się z wolna nocka na dachy,
na drzwa w sadzie, kładzie
Już rosa się perli srebrzyście w trawie,
tyle spokoju dookoła, aż robi się sennie
Jeszcze dziadek z babią wyszli przed dom
posiedzieć i pogadać na drewnianej ławeczce
Zapach maciejki rozszedł się miło
pod pochylonym ogrodowym płotem
Pierwsza gwiazda na gładkim niebie
mrugnęła znacząco do wszystkich
kosztujących końca mijającego dnia.
Już żółć forsycji na płoty się kładzie
już pól zieloność oczy syci
już fiołki przydrożne mrugają
już promienie słoneczne igrają
niesie się, niesie tchnienie wiatru
co płuca świeżością rozdyma
otwieram ramiona szeroko
upajam się wiosną głęboko
tam w górze błękit nieba
beztrosko szczęśliwe ptaki szybują
od takich widoków nie boli głowa
siła życia znów wraca nowa
rodzą się, rodzą w mojej duszy
przyjazne i ciepłe z radości słowa
coś niezwykłego się dzieje
gdy świat do mnie się śmieje.
Raz słoneczko było nie w humorze
– jestem bardzo zmęczone, chyba się położę
Wzięło z kwiatów utkaną poduszkę
– tutaj pójdę spać, na tę polną dróżkę
Przy ścieżce sosenki gałązki zwiesiły
– będziemy cię słoneczko do snu tuliły
Las cały sennie zaszumiał
i zaśpiewał kołysankę, tak pięknie jak umiał
Ptaszęta kwiliły i gwiazdki liczyły,
żeby się słoneczku cudne bajki śniły.