Wiersze Lucyny Gawron
O co chodzi Panie Boże,
Kto tu zbiera, a kto orze.
Rosną groby na tej ziemi,
Może jutro też umrzemy.
Ponoć jesteśmy tu przejściowo,
Więc bierzemy Cię za słowo
i żyjemy w gotowości,
Że Nas przyjmiesz do wieczności.
Ale jedno Nas zasmuca,
Gdy dusza ciało porzuca.
To się jakoś nie godzi,
Rybaka pozbawiać łodzi.
Jednak to Ty planujesz,
A My nie wiemy,
Kiedy przed Tobą staniemy.
Czerwone liście leciutko spadają,
kropelki deszczu swój taniec mają.
Wietrzyk łobuziak znów dokazuje,
pod parasolem jesień się snuje.
Pan z Panią mocno wtuleni,
wyszli na przeciw Pani Jesieni.
Oboje siwi jak gołąbeczki,
babiego lata łapią niteczki.
Swych lat nie pamiętają,
każdą jesień mocniej kochają.
Dziękują Bogu, za te minione
i te co im przeznaczone.
Jesień i jesień życia dobrze się znają,
Pan z Panią na nie czekają.
Sami przecież są jesienią
i już tego nie odmienią.
Szarość jesienna mnie dopadła,
kolory wyblakły na mat
w sercu gości melancholia,
więdnie ostatni już kwiat.
Ulice zapłakane deszczem,
ubrana w parasole.
Pod drzewami przemoknięte liście,
teraz w domu siedzieć wolę.
Przytulny ciepły koc,
dopełnia nastrój jesienny.
To nic, że zszarzał świat,
przecież i tak jest piękny.
Może już jutro,
powstanie czwarta zwrotka.
Teraz tuli się do mnie i mruczy,
Gracja – moja czarna kotka.
W deszczowe szare dni
nie dzwońcie do mych drzwi.
W mym sercu czarna dziura
pod nogami kotka bura.
W miejscu stanął czas
więc przepraszam Was.
Nie ma mnie dla nikogo
moje ręce nic nie mogą.
Moje nogi są jak kłody
gdy za oknem tyle wody.
Z woda płyną myśli moje
łzy zalały zdjęcie Twoje.
Kapu, kapu, kapu, kap
kapu, kapu co za świat.
Czarnej wody wypatruje
dzień mnie tylko truje, truje.
Zasunę okna zasłonami
skryj mnie mocno ramionami.
Przetrwać muszę mokre dni
by znów wam otworzyć drzwi.